Dawno, dawno temu...
Moderatorzy: daras, Hiszpan63, forestkorsze
-
- Ściepnik
- Posty: 886
- Rejestracja: 2015-10-07, 09:46
- Lokalizacja: Kępa Niemojewska
Dawno, dawno temu...
Na początku 1982 roku dostałem od znajomego uszkodzoną wiatrówkę-rewolwer Crosmana model 38T. Sześciostrzałowy bębenek ładowało się odciągając plastikowy suwak na sprężynce, umieszczony z boku atrapy bębenka. Pod suwakiem była rynienka do której wkładało się śrut i puszczało suwak, a ten wpychał śrut do otworu w bębenku. Orginalnie wiatrówka miała kaliber 5,5mm a lufa miała długość +/- 5 cali. W tamtych czasach taka amunicja była dostępna tylko w PEWEX-ie, o ile w ogóle. To samo dotyczyło nabojów CO2 do wiatrówek. Ponieważ moja ówczesna pensja przeliczała się realnie na jakieś 6 - 8 dolarów, nie było szans na postrzelanie. Pozostawała jeszcze kwestia zarejestrowania sprzętu, co przy kalibrze 5,5mm było praktycznie nierealne.
Postanowiłem poeksperymentować. Wiatrówka tak czy siak wymagała gruntownego przejrzenia, wymiany uszczelek i rozwiązania kwestii zasilania. Po rozłożeniu okazało się, że rewolwer prawdopodobnie przeleżał jakiś czas w błocie, bo nawet w komorze zaworu znalazłem jego resztki. Z uszczelek pozostały smętne wspomnienia. Zacząłem więc od dobrania materiału na uszczelki. Dysponowałem kawałkiem tworzywa przypominającym teflon i z niego wykonałem właśnie uszczelki zaworu dozującego. Kolejnym wyzwaniem było dostosowanie wiatrówki do powszechnych wtedy nabojów do napełniania autosyfonów. Były trochę krótsze i miały nieznacznie mniejszą średnicę od tych używanych w wiatrówkach. Największym problemem jednak było zupełnie inne ich korkowanie. Naboje do autosyfonu miały korek wewnątrz szyjki, a rozrzut jakościowy produkcji powodował, że głębokość ich osadzenia była bardzo różna. W jednym naboju korek potrafił być osadzony na samym końcu szyjki, a w drugim siedział pół centymetra głębiej. Gniazda nabojowe w autosyfonach miały taką konstrukcję, że uszczelka obejmowała szyjkę i dodatkowo była rozpierana przez korpus naboju w trakcie dokręcania. Niestety rozwiązanie takie wymagało większej średnicy, niż dostępna we wnętrzu wiatrówki. Kolejną komplikacją był fakt, że naboje te były regenerowane przez różne firmy "prywatne". Kupując pełne, oddawało się puste, dzięki czemu było taniej. Niedokładność maszyn napełniających i korkujących powodowała, że szyjki z czasem zaczynały się rozdymać i nie trzymały średnic. W ekstremalnych przypadkach końcówki szyjek potrafiły mieć nawet pęknięcia. Jedynym dostępnym rozwiązaniem tego problemu było zastosowanie dość sztywnej, gumowej uszczelki, w którą siłowo wciskało się szyjkę naboju. Wykonywałem je z gumy, z bocznej ściany opony samochodu ciężarowego. Najpierw wycinakiem odpowiedniej średnicy wycinałem krążek ponad półcentymetrowej grubości, a potem na tokarce wierciłem w środku odpowiedni otwór. Takich uszczelek zawsze musiałem mieć przy sobie kilka, bo ich żywotność była dramatycznie niska. Pod wpływem ciśnienia guma puchła i rozpadała się po kilku nabojach. Oprócz nowej uszczelki, trzeba było też wykonać inną iglicę przebijającą korek. Musiała być sporo dłuższa, niż orginalna i sporo mocniejsza. Tu znowu z pomocą przyszła tokarka, na której stosowną iglicę wytoczyłem. Z przyczyn technologicznych średnica otworu, którym dwutlenek węgla był podawany dalej wynosiła 1 mm i była wyraźnie większa niż orginalna. Wbrew pozorom nie jest to bez znaczenia. Przy próbie założenia pierwszego naboju okazało się, że z powodu twardości korka w naboju i gumy uszczelniającej, zerwał się gwint śruby dociskającej. Rozwierciłem więc otwór pod śrubę, osadziłem w kolbie odpowiednio doszlifowaną nakrętkę stalową i dopiero wtedy system zadziałał. Teraz trzeba było zająć się lufą. Kolega z pracy podrzucił mi uszkodzoną lufę od jakiejś starej wiatrówki. Udało się wyciąć z niej wystarczająco długi, prosty kawałek, z którego wytoczyłem nową wkładkę. Przetulejowanie komór w bębenku to najmniejszy problem. Tokarka jak zwykle rozwiązała sprawę. Rewolwer nie posiadał szczerbinki, to znaczy orginalnie posiadał, ale aktualnie nie było jej na stanie. Z braku dostępności jakiejkolwiek dokumentacji, wykonałem taką samodzielnie "na czuja". Z pionową i poziomą regulacją. Wiele lat później podpatrzyłem w sklepie Crosmana, że prawie trafiłem. Moja była wykonana z mosiądzu, a orginalna z plastiku. Teraz czekało mnie najtrudniejsze zadanie. Trzeba było sprzęt zarejestrować. Z duszą na ramieniu udałem się na komisariat, układając sobie jakąś fantastyczną opowiastkę, jak wszedłem w posiadanie tego wynalazku, bo przecież nie mogłem tak po prostu powiedzieć, że dostałem ją od Iksińskiego. To był ciągle początek Stanu Wojennego. Pan milicjant, gdy sprawdził gdzie pracuję, właściwie nie zadawał już żadnych pytań, tylko wydał mi tymczasowe zezwolenie. Teraz mogłem legalnie kupić śrut, co natychmiast uczyniłem. Pierwsze strzały i... pękła sprężyna główna kurka. W warsztacie produkującym sprężyny dostałem kawałek drutu z odpowiedniej stali i zacząłem eksperymentować. Siłę sprężyny dopasowywałem szlifując ją do odpowiedniej grubości. Drut tylko ukształtowany na wzór orginału powodował tak silne uderzenie kurka w zawór, że śrut już siedział w celu, a z lufy jeszcze wylatywał dwutlenek węgla. W miarę doszlifowywania sprężyny wzrastała oszczędność gazu. Dopiero, gdy zamiast "Psssyk", zaczął być słyszalny "Pyk", uznałem, że wystarczy. Jakiś czas później, na bazie wojskowego pasa oficerskiego, ze starego, skórzanego nesesera uszyłem pas z olstrem, stylizowany na kowbojski.
Crosman służył mi dzielnie przez wiele lat. Wystrzelałem z niego kilkadziesiąt kilogramów ołowiu. Zmorą był ciągle system zasilania, bo co i rusz w nabojach pojawiały się opiłki metalu, pozostałe po procesie regeneracji, które haratały uszczelki zaworu. Takoż ciągła konieczność dorabiania uszczelek gniazda naboju powodowała pewien dyskomfort.
Z jednego standardowego naboju do autosyfonu można było oddać średnio 36 strzałów o pełnej mocy. Używając śrutu diabolo, polskiej produkcji (bardzo ciężki), trafiałem w szyszkę z odległości 15 metrów. Z tej samej odległości, tym samym śrutem rozbijałem butelkę po "Alpagnon de la patique". Śrut diabolo produkcji NRD, dużo lżejszy od polskiego, na takich dystansach nie był już ani tak skuteczny, ani precyzyjny. Możliwe, że powodował to skok gwintu typowy dla karabinka, czyli zbyt wolne podkręcenie śrutu w stosunku do prędkości.
Rewolwer zakończył żywot prawie równocześnie z upadkiem poprzedniego systemu politycznego. Zmęczenie materiału spowodowane bardzo dużą siłą dokręcania naboju poskutkowało pęknięciem rękojeści. Kilka lat później zmieniłem pracę i jakoś zapomniałem o wiatrówce. Niedawno zobaczyłem w sklepie moje marzenie - Colta Peacemakera na CO2 i niniejszym stałem się jego szczęśliwym posiadaczem. Będzie jak znalazł do pasa w stylu kowbojskim!
P.S. Przez cale lata 80-te i część 90-tych pracowałem w Pracowni Konserwacji Metalu Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie, stąd i możliwości i dojście do narzędzi i wiedza, która pozwoliła pobawić się Crosmanem 38T w czasach "głębokiej komuny".
Postanowiłem poeksperymentować. Wiatrówka tak czy siak wymagała gruntownego przejrzenia, wymiany uszczelek i rozwiązania kwestii zasilania. Po rozłożeniu okazało się, że rewolwer prawdopodobnie przeleżał jakiś czas w błocie, bo nawet w komorze zaworu znalazłem jego resztki. Z uszczelek pozostały smętne wspomnienia. Zacząłem więc od dobrania materiału na uszczelki. Dysponowałem kawałkiem tworzywa przypominającym teflon i z niego wykonałem właśnie uszczelki zaworu dozującego. Kolejnym wyzwaniem było dostosowanie wiatrówki do powszechnych wtedy nabojów do napełniania autosyfonów. Były trochę krótsze i miały nieznacznie mniejszą średnicę od tych używanych w wiatrówkach. Największym problemem jednak było zupełnie inne ich korkowanie. Naboje do autosyfonu miały korek wewnątrz szyjki, a rozrzut jakościowy produkcji powodował, że głębokość ich osadzenia była bardzo różna. W jednym naboju korek potrafił być osadzony na samym końcu szyjki, a w drugim siedział pół centymetra głębiej. Gniazda nabojowe w autosyfonach miały taką konstrukcję, że uszczelka obejmowała szyjkę i dodatkowo była rozpierana przez korpus naboju w trakcie dokręcania. Niestety rozwiązanie takie wymagało większej średnicy, niż dostępna we wnętrzu wiatrówki. Kolejną komplikacją był fakt, że naboje te były regenerowane przez różne firmy "prywatne". Kupując pełne, oddawało się puste, dzięki czemu było taniej. Niedokładność maszyn napełniających i korkujących powodowała, że szyjki z czasem zaczynały się rozdymać i nie trzymały średnic. W ekstremalnych przypadkach końcówki szyjek potrafiły mieć nawet pęknięcia. Jedynym dostępnym rozwiązaniem tego problemu było zastosowanie dość sztywnej, gumowej uszczelki, w którą siłowo wciskało się szyjkę naboju. Wykonywałem je z gumy, z bocznej ściany opony samochodu ciężarowego. Najpierw wycinakiem odpowiedniej średnicy wycinałem krążek ponad półcentymetrowej grubości, a potem na tokarce wierciłem w środku odpowiedni otwór. Takich uszczelek zawsze musiałem mieć przy sobie kilka, bo ich żywotność była dramatycznie niska. Pod wpływem ciśnienia guma puchła i rozpadała się po kilku nabojach. Oprócz nowej uszczelki, trzeba było też wykonać inną iglicę przebijającą korek. Musiała być sporo dłuższa, niż orginalna i sporo mocniejsza. Tu znowu z pomocą przyszła tokarka, na której stosowną iglicę wytoczyłem. Z przyczyn technologicznych średnica otworu, którym dwutlenek węgla był podawany dalej wynosiła 1 mm i była wyraźnie większa niż orginalna. Wbrew pozorom nie jest to bez znaczenia. Przy próbie założenia pierwszego naboju okazało się, że z powodu twardości korka w naboju i gumy uszczelniającej, zerwał się gwint śruby dociskającej. Rozwierciłem więc otwór pod śrubę, osadziłem w kolbie odpowiednio doszlifowaną nakrętkę stalową i dopiero wtedy system zadziałał. Teraz trzeba było zająć się lufą. Kolega z pracy podrzucił mi uszkodzoną lufę od jakiejś starej wiatrówki. Udało się wyciąć z niej wystarczająco długi, prosty kawałek, z którego wytoczyłem nową wkładkę. Przetulejowanie komór w bębenku to najmniejszy problem. Tokarka jak zwykle rozwiązała sprawę. Rewolwer nie posiadał szczerbinki, to znaczy orginalnie posiadał, ale aktualnie nie było jej na stanie. Z braku dostępności jakiejkolwiek dokumentacji, wykonałem taką samodzielnie "na czuja". Z pionową i poziomą regulacją. Wiele lat później podpatrzyłem w sklepie Crosmana, że prawie trafiłem. Moja była wykonana z mosiądzu, a orginalna z plastiku. Teraz czekało mnie najtrudniejsze zadanie. Trzeba było sprzęt zarejestrować. Z duszą na ramieniu udałem się na komisariat, układając sobie jakąś fantastyczną opowiastkę, jak wszedłem w posiadanie tego wynalazku, bo przecież nie mogłem tak po prostu powiedzieć, że dostałem ją od Iksińskiego. To był ciągle początek Stanu Wojennego. Pan milicjant, gdy sprawdził gdzie pracuję, właściwie nie zadawał już żadnych pytań, tylko wydał mi tymczasowe zezwolenie. Teraz mogłem legalnie kupić śrut, co natychmiast uczyniłem. Pierwsze strzały i... pękła sprężyna główna kurka. W warsztacie produkującym sprężyny dostałem kawałek drutu z odpowiedniej stali i zacząłem eksperymentować. Siłę sprężyny dopasowywałem szlifując ją do odpowiedniej grubości. Drut tylko ukształtowany na wzór orginału powodował tak silne uderzenie kurka w zawór, że śrut już siedział w celu, a z lufy jeszcze wylatywał dwutlenek węgla. W miarę doszlifowywania sprężyny wzrastała oszczędność gazu. Dopiero, gdy zamiast "Psssyk", zaczął być słyszalny "Pyk", uznałem, że wystarczy. Jakiś czas później, na bazie wojskowego pasa oficerskiego, ze starego, skórzanego nesesera uszyłem pas z olstrem, stylizowany na kowbojski.
Crosman służył mi dzielnie przez wiele lat. Wystrzelałem z niego kilkadziesiąt kilogramów ołowiu. Zmorą był ciągle system zasilania, bo co i rusz w nabojach pojawiały się opiłki metalu, pozostałe po procesie regeneracji, które haratały uszczelki zaworu. Takoż ciągła konieczność dorabiania uszczelek gniazda naboju powodowała pewien dyskomfort.
Z jednego standardowego naboju do autosyfonu można było oddać średnio 36 strzałów o pełnej mocy. Używając śrutu diabolo, polskiej produkcji (bardzo ciężki), trafiałem w szyszkę z odległości 15 metrów. Z tej samej odległości, tym samym śrutem rozbijałem butelkę po "Alpagnon de la patique". Śrut diabolo produkcji NRD, dużo lżejszy od polskiego, na takich dystansach nie był już ani tak skuteczny, ani precyzyjny. Możliwe, że powodował to skok gwintu typowy dla karabinka, czyli zbyt wolne podkręcenie śrutu w stosunku do prędkości.
Rewolwer zakończył żywot prawie równocześnie z upadkiem poprzedniego systemu politycznego. Zmęczenie materiału spowodowane bardzo dużą siłą dokręcania naboju poskutkowało pęknięciem rękojeści. Kilka lat później zmieniłem pracę i jakoś zapomniałem o wiatrówce. Niedawno zobaczyłem w sklepie moje marzenie - Colta Peacemakera na CO2 i niniejszym stałem się jego szczęśliwym posiadaczem. Będzie jak znalazł do pasa w stylu kowbojskim!
P.S. Przez cale lata 80-te i część 90-tych pracowałem w Pracowni Konserwacji Metalu Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie, stąd i możliwości i dojście do narzędzi i wiedza, która pozwoliła pobawić się Crosmanem 38T w czasach "głębokiej komuny".
Ostatnio zmieniony 2015-10-09, 15:52 przez mc_iek, łącznie zmieniany 2 razy.
Gdy patrzę na niektórych ludzi stworzonych na obraz i podobieństwo boże, to cieszę się, że moimi praprzodkami były małpy...
-
- Ściepnik
- Posty: 2879
- Rejestracja: 2013-11-24, 09:49
- Lokalizacja: Warszawa-Bielany
Każdą łuskę trzeba wypchnąć oddzielnie i po załadowaniu kulki BB , włożyć w otwór bębenka , po czym przekręcić bębenek na kolejną pozycję . Pycha . A jaka oszczędność na kulkach . Za to strzelać można trzymając cały czas wciśnięty spust i tylko odciągać i puszczać dłonią spust , jak na westernach . Też go kupię , tylko uzbieram kasę , opylając na allegro zbędne gratymc_iek pisze:Niedawno zobaczyłem w sklepie moje marzenie Colta Peacemakera na CO2 i niniejszym stałem się jego szczęśliwym posiadaczem. Będzie jak znalazł do pasa w stylu kowbojskim!

-
- Ściepnik
- Posty: 1492
- Rejestracja: 2014-07-10, 16:40
- Lokalizacja: na zachód od Wisły
-
- Ściepnik
- Posty: 2879
- Rejestracja: 2013-11-24, 09:49
- Lokalizacja: Warszawa-Bielany
-
- Ściepnik
- Posty: 886
- Rejestracja: 2015-10-07, 09:46
- Lokalizacja: Kępa Niemojewska
Jeszcze się nie bawiłem nowym nabytkiem. Najwcześniej w niedzielę - poniedziałek. Z rewolwerów colta nie da się strzelać bez odpuszczenia spustu przed każdym strzałem. Naciśnięty spust specjalnym "języczkiem" blokuje bębenek w pozycji komora na wprost lufy. Gdyby nie brokował, przy szybkim strzelaniu z odciągnięciem kurka drugą dłonią, bębenek ma duże szanse ustawienia się lekko z boku, a to skutkowałoby rozerwaniem komory po zakleszczeniu się pocisku na styku bębna z lufą. Takie rzeczy przerabiali twórcy pierwszych systemów broni z komorami rewolwerowymi. Najstarszy taki wynalazek, jaki widziqłem powstał w XVIIw, co nie znaczy, że wcześniej ich nie było.
Ostatnio zmieniony 2015-10-07, 20:32 przez mc_iek, łącznie zmieniany 1 raz.
Gdy patrzę na niektórych ludzi stworzonych na obraz i podobieństwo boże, to cieszę się, że moimi praprzodkami były małpy...
-
- Posty: 6035
- Rejestracja: 2007-11-06, 19:44
- Lokalizacja: z Mokotowa
https://www.youtube.com/watch?v=2k0bFbUVr0A
a na foto jeden z moich rewolwerów - Daisy Powerline 44, prawdziwy "Brudny Harry' z lufą 6", kal. 4,5 mm diabolo

a na foto jeden z moich rewolwerów - Daisy Powerline 44, prawdziwy "Brudny Harry' z lufą 6", kal. 4,5 mm diabolo

Ostatnio zmieniony 2015-10-07, 21:40 przez green_thunder, łącznie zmieniany 5 razy.
-
- Ściepnik
- Posty: 2879
- Rejestracja: 2013-11-24, 09:49
- Lokalizacja: Warszawa-Bielany
-
- Ściepnik
- Posty: 886
- Rejestracja: 2015-10-07, 09:46
- Lokalizacja: Kępa Niemojewska
Taki właśnie on był. Konstrukcja prosta jak cep. Niestety tamte czasy nie sprzyjały trwałości tej zabawki.
Ponieważ jedną z okładzin rękojeści miał pękniętą, dorobiłem mu obie drewniane. Muszę poszukać w szpargałach. Może mimo trzech przeprowadzek zostały mi z niego jakieś resztki?
Ponieważ jedną z okładzin rękojeści miał pękniętą, dorobiłem mu obie drewniane. Muszę poszukać w szpargałach. Może mimo trzech przeprowadzek zostały mi z niego jakieś resztki?
Gdy patrzę na niektórych ludzi stworzonych na obraz i podobieństwo boże, to cieszę się, że moimi praprzodkami były małpy...
-
- Ściepnik
- Posty: 886
- Rejestracja: 2015-10-07, 09:46
- Lokalizacja: Kępa Niemojewska
Muszę zwrócić honor. Sprawdziłem tu i ówdzie. Peacemakery nie mają bębna blokowanego spustem.. Można strzelać tylko odciągając kurek, ze spustem wciśniętym na stałe.Filo pisze:Czyli system Peacemakera jest już całkiem współczesny , tyle , że wyłącznie w systemie SA .mc_iek pisze:Naciśnięty spust specjalnym "języczkiem" blokuje bębenek w pozycji komora na wprost lufy.
Gdy patrzę na niektórych ludzi stworzonych na obraz i podobieństwo boże, to cieszę się, że moimi praprzodkami były małpy...
-
- Ściepnik
- Posty: 2879
- Rejestracja: 2013-11-24, 09:49
- Lokalizacja: Warszawa-Bielany
Ja tego nie wiedziałem , tylko się domyślałem . System ładowania bębenka sugerował , że jest to stare rozwiązanie w którym wypychacz łuski był wcześniej pobijakiem ładunku czarnoprochowego . W tych systemach , blokada obrotu bębenka była bodaj związana z kurkiem a nie ze spustem .mc_iek pisze:Muszę zwrócić honor. Sprawdziłem tu i ówdzie. Peacemakery nie mają bębna blokowanego spustem.. Można strzelać tylko odciągając kurek, ze spustem wciśniętym na stałe.
-
- Ściepnik
- Posty: 886
- Rejestracja: 2015-10-07, 09:46
- Lokalizacja: Kępa Niemojewska
Patrząc pobieżnie na konstrukcję wnioskuję, powinno się udać dorobić wkładkę na bazie jakiejś gwintowanej lufy - części zamiennej/odzyskowej. Trzeba tylko wytoczyć na wzór tej orginalnej. Nie zaglądałem jeszcze do środka Peacemakera, ale wkładka w lufie jest ruchoma i dociskana sprężyną do atrapy naboju. W czasie obrotu bębenka wysuwa się minimalnie do przodu gdy komora nabojowa schodzi z osi lufy i wraca, gdy przed lufą pojawia się kolejna komora. Cwane!Gebi pisze:(...)
Żeby ten Peacemaker był jeszcze na diabolo, a nie BBs'y ... ehh...
(...):mrgreen:
Gdy patrzę na niektórych ludzi stworzonych na obraz i podobieństwo boże, to cieszę się, że moimi praprzodkami były małpy...
-
- Ściepnik
- Posty: 2879
- Rejestracja: 2013-11-24, 09:49
- Lokalizacja: Warszawa-Bielany
-
- Posty: 6035
- Rejestracja: 2007-11-06, 19:44
- Lokalizacja: z Mokotowa
http://www.akhobby.pl/index.php?a=opis&k=60&id=302
http://www.colosus.pl/zbrane/plynove-pistole/rewolwery/
http://www.colosus.pl/zbrane/plynove-pistole/rewolwery/
Ostatnio zmieniony 2015-10-09, 17:31 przez green_thunder, łącznie zmieniany 1 raz.
-
- Ściepnik
- Posty: 886
- Rejestracja: 2015-10-07, 09:46
- Lokalizacja: Kępa Niemojewska
Na jutupku jest sporo filmików, na których różni domowi testerzy strzelają diabolem z tej wiatrówki. Myślę, że gwintowana wkładka nie pogorszy zbytnio osiągów prędkościowych, za to niewątpliwie umożliwi sensowne korzystanie z diabełków. Wiadomo, że to nie jest wyczynowy sprzęt, ale raczej zabawka.Filo pisze:Problemem nie jest lufa , ale raczej łuska z bębenkiem . No chyba , że całkowicie odrzucić łuskę i i bębenek tulejować pod diabolo . To już , niestety , zmienia charakter Colta . Ze zbliżonego do oryginału , na " Crosmana " .
Ostatnio zmieniony 2015-10-09, 17:33 przez mc_iek, łącznie zmieniany 1 raz.
Gdy patrzę na niektórych ludzi stworzonych na obraz i podobieństwo boże, to cieszę się, że moimi praprzodkami były małpy...
-
- Ściepnik
- Posty: 1492
- Rejestracja: 2014-07-10, 16:40
- Lokalizacja: na zachód od Wisły